Od kilku godzin w morzu. Ląd powoli znika za horyzontem, a tężejący wiatr wznieca coraz wyższą falę. Wkrótce milkną rozmowy, a blade twarze załogi wypatrują czegoś usilnie w rozbujanym morzu. Niczego tam jednak nie ma. Po prostu nadeszła „zmuła”. Taki lub zbliżony scenariusz jest nieodłącznym elementem pierwszych dni każdego rejsu pełnomorskiego.
Dolegliwości określane mianem choroby morskiej nie dzielą żeglarzy według stopni i zasług. Z reguły wszyscy, kapitanowie i załoga, chorują zgodnie, choć ci pierwsi w związku z doświadczeniem potrafią często lepiej się przed nią bronić i lepiej też kamuflować jej uboczne skutki. Stres i skupienie, wynikające z obowiązku dowodzenia jednostką też przemawiają na ich korzyść, ale o tym za chwilę. Choroba morska nie jest przypadłością wyłącznie żeglarzy morskich. W trudniejszych warunkach pogodowych, także na śródlądziu możemy jej doświadczyć, szczególnie pod pokładem. Dlatego końcowe rady praktyczne są przydatne w każdym przypadku.
DLACZEGO CHORUJEMY?
Choroba morska należy do szerokiej grupy chorób komunikacyjnych, których mechanizm powstawania jest stosunkowo prosty. Mózg człowieka do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje informacji pochodzących ze wszystkich pięciu zmysłów. Wszystko jest w porządku, gdy poruszamy się siłą własnych nóg, po twardym gruncie. Wtedy wszystkie receptory (przede wszystkim błędnik, odpowiedzialny za utrzymanie równowagi oraz narządy wzroku i receptory dotyku) przesyłają do mózgu zgodne informacje o położeniu naszego ciała.
Problem pojawia się, gdy teoretycznie znajdujemy się w stabilnym położeniu (np. na jachcie), a jednocześnie poruszamy się względem otoczenia, o czym informuje nas błędnik odbierający drgania i przechyły ośrodka, w którym przebywamy. W takiej sytuacji do mózgu docierają sprzeczne sygnały i ten zwyczajnie... zaczyna się gubić. Efektem tego są znane i przykre zarazem objawy: nadmierne pocenie się, bladość, nudności, wreszcie ostateczna kulminacja, czyli torsje. Na jachcie podczas rejsu problem pojawia się błyskawicznie.
Nawet niewielkie zafalowanie (będące w zasadzie regułą) powoduje dość silne kołysanie jachtu, o wiele silniejsze niż ma to miejsce w przypadku pociągu czy samolotu. Czuły błędnik odbiera najdrobniejszy tego typu bodziec, więc dolegliwości pojawiają się często zaraz za główkami portu.Ciasnota i przykre zapachy, których nie brak na jachcie potęgują „burzę zmysłów” i dodatkowo przyczyniają się do rozwoju choroby.
JAK POKONAĆ CHOROBĘ?
Charakterystycznym objawem u chorującego (szczególnie ciężko) żeglarza, jest dramatyczny spadek sprawności fizycznej wywołany torsjami. Jednak nie mniejsze znaczenie dla bezpieczeństwa żeglugi ma osłabienie psychiki chorującej załogi. Problem nabiera szczególnego znaczenia w naprawdę ciężkiej pogodzie, gdy choroba nie mija przez kilka dni. Skrajne wyczerpanie psychiczne wywołane chorobą morską, objawia się często natręctwem myślowym („co ja tutaj robię, przecież ten sport nie jest dla mnie!”) i apatią. Może to stanowić bardzo poważne zagrożenie, szczególnie przy nielicznej załodze. W takiej sytuacji najlepiej nie czekać na litość natury, tylko schronić się do najbliższego dostępnego portu.
Żeglarze nie są jednak kompletnie bez szans. Ponieważ chorobę wywołuje „oszukany” mózg, najlepszym sposobem jej przezwyciężenia okazuje się dostarczenie mu dodatkowych bodźców. Wykonywanie mocno absorbującego zajęcia (sterowanie, prowadzenie dokładnej i pilnej nawigacji) często ratują nas z opresji. Dlatego właśnie skipperom łatwiej opanować chorobę - zazwyczaj nie mają oni na nią czasu!! Najważniejsze jednak jest to, że dolegliwości mijają prawie w 100% po ok. 2-3 dobach. Prawie, bo są sytuacje ekstremalne, na szczęście bardzo rzadkie. Poniżej przedstawiamy zestaw dodatkowych rad wynikających z doświadczeń żeglarzy, które powinny pomóc w uniknięciu lub złagodzeniu choroby.
RADY PRAKTYCZNE
I pamiętajmy - po każdym sztormie wychodzi w końcu słońce!
Bartosz Obracaj